fbpx
Jesteśmy dla Ciebie
Pon - Pt 09:00 - 19:30
+48 537 017 211
tło
przycięte tło
+48 537 017 211
kropki czarne

Lekcja angielskiego dla dzieci a dylematy rodziców – felieton autentyczny/niedyplomatyczny

Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Na spotkaniu towarzyskim ze znajomymi rozpoczyna się temat nauki angielskiego naszych dzieci. Siedmioletni syn moich dobrych przyjaciół uczy się angielskiego w prowadzonej przeze mnie szkole, ale podobnie jak mój (są kumplami ze szkolnej ławki) nie pała zbytnio sympatią do nauki. Dodatkowo podczas lekcji odpowiada na pytania po polsku i ani myśli powiedzieć cokolwiek po angielsku. Abstrahując od nieprawidłowej i mało stanowczej reakcji lektora, muszę przyznać, że mój syn robi dokładnie to samo. Jest to sytuacja oczywiście frustrująca – co to za angielski, podczas którego dziecko odpowiada po polsku? Przecież nie o to w tym chodzi. Przecież wysyłamy nasze dzieci na lekcje języka angielskiego, żeby potrafiły się w nim komunikować.

Czy dzieci niczego nie uczą się na lekcjach angielskiego?

Odpowiedź na pierwszy rzut oka jest oczywista: mija rok, a rezultatu nie widać. Mija następny i kolejny, a po 3 latach rezultaty niezadowalające. Jednak dziś rano, jak na zawołanie, byłem świadkiem naprawdę pozytywnego wydarzenia. Jak co poranek dzieci  przez chwilę oglądają bajeczkę przed szkoła. Młodsza córka prosi brata o przeczytanie tytułu kolejnej kreskówki na ekranie telewizora. Syn jakby nigdy nic, po chwili zastanowienia, perfekcyjnie odczytuje po angielsku nazwę kolejnej bajki. „MY LITTLE PONNY”- wymawia z niezwykłą lekkością. Otwieram szeroko oczy, bo nie tylko, że przeczytał, to jeszcze po angielsku. Ostatnio dostał też 5 na szkolnej lekcji angielskiego.

A może czegoś się jednak nauczył?

Tak, nauczył się. Jesteśmy konsekwentni i pomimo jego braku chęci, wysyłamy go na zajęcia. Oczywiście pojawiają się głosy i argumenty o „przymusowej nauce”, do której przecież nie można przyciskać. Pomimo tego, że wychowanie bez stresu przynosi wiele korzyści to syn z piłki nożnej się raczej nie utrzyma. Wierzymy w jego talent, ale Lewandowski jest jeden, a pretendujących do miana gwiazdy futbolu kilka milionów. Nie jestem przeciwnikiem uprawiania sportu przez dzieci, ale nie sądzę, że mój syn zostanie w przyszłości wybitnym piłkarzem. Pojawiają się jeszcze inne argumenty – „to nie ta szkoła, nie ta metoda, nie ten lektor”. No tak, zawsze może coś być nie tak, zawsze może być lepiej itd… Ale czy ten lektor, czy ta szkoła, czy ta metoda jest zła? Nie. Intencje twórców metody, szkoły i lektora są dobre, ponieważ zwyczajnie nie przetrwaliby oni, gdyby do niczego nie prowadziły.

„Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że przez 20 lat mojej pracy jako nauczyciel angielskiego nie miałem ucznia, którego nie nauczyłem tego, na co się umówiliśmy.”

Zabiegany świat dorosłych.

Spójrzmy na nas, dorosłych, bo wydaje się, że mamy dużo pracy do wykonania. Zniecierpliwieni i zabiegani wymagamy, żeby rezultaty były tu i teraz, a najlepiej od razu. Ile razy łapiemy się na tym, że jemy śniadanie, ale trzymamy telefon w ręce, bo przecież to idealny czas, żeby nadrobić zaległości w czytaniu politycznych wiadomości? Ile razy jedziemy samochodem i słuchamy audiobook’a, bo przecież szkoda czasu na samo jechanie – warto czegoś posłuchać. Ile razy czujemy niepokój, kiedy przez chwilę czegoś nie czytamy, nie słuchamy i nie „rozwijamy się”? Chodzi właśnie o to, że w tym zabieganym świecie, w tym życiu „instant”, chcemy i mamy już, teraz i na wczoraj. Oczywiście rezultaty nauki też mają być tu i teraz, natychmiast. Czasem dajemy sobie i innym kilka miesięcy, ale jak jest coś, co nam się nie podoba i jeszcze nie widać rezultatów to znaczy, że to, co robimy nie ma sensu i potrzeba zmiany. Tymczasem w nauce języka trzeba cierpliwości. I piszę to z całym przekonaniem. U dzieci nawet podwójnej cierpliwości. Każdy człowiek ma swój rytm, swój czas, swoje tempo. Niemniej w przeważającej większości mamy duże opory przed mówieniem w obcym języku. Dzieci nieraz potrzebują bardzo dużo czasu, żeby się przełamać. Niektóre, ku zaskoczeniu wielu, bardzo szybko mówią pełnymi zdaniami, a inne potrzebują lat, żeby powiedzieć choć kilka słów. Często je rozumieją, ale nieśmiale odpowiadają po polsku. Moja rada – cierpliwości. Poczekajmy, zaufajmy, bo nie zawsze zmiana wychodzi na lepsze.

Społeczny dowód słuszności

Żeby nie być gołosłownym podam Państwu kilka przykładów. 

Jednym z nich jest nasza lektorka, Patrycja, którą w wieku 11 lat rodzicie zapisali do INFINITY (jeszcze wtedy szkoła nosiła inną nazwę) i byli tak „wierni” temu zapisowi, że mimo, iż po drodze pojawili się różni i nie najlepsi lektorzy, to Patrycja została z nami do końca. Teraz jest lektorką, ponieważ posługuje się językiem na wysokim poziomie. Zdała też certyfikat TOEFL. Nauczyła się dzięki swojej cierpliwości i cierpliwości swoich rodziców. Kolejnym przykładem jest Gabrysia, dokładnie ta sama historia, z tym, że Gabrysia nie uczy, ale uczy się dalej – hiszpańskiego, bo angielski opanowała przez lata nauki w INFINITY. W hiszpańskim osiągnęła już poziom B2! W ramach metody Mała Lingua uczymy też dzieci w wieku 9 lat – są z nami już 3. rok. Jedna grupa niezmiennie 3 lata razem z nami. Całkiem niedawno byłem na hospitacji podczas ich zajęć. Każdy uczeń w grupie potrafi swobodnie porozumiewać się w języku angielskim, rozumie polecenia i spontanicznie reaguje na słowa lektora. Postępy są niesamowite, a pokazuje to, że cierpliwość rodziców się popłaca!

„Ile razy jedziemy samochodem i słuchamy audiobook’a, bo przecież szkoda czasu na samo jechanie – warto czegoś posłuchać. Ile razy czujemy niepokój, kiedy przez chwilę czegoś nie czytamy, nie słuchamy i nie „rozwijamy się”? Chodzi właśnie o to, że w tym zabieganym świecie, w tym życiu „instant”, chcemy i mamy już, teraz i na wczoraj. Oczywiście rezultaty nauki też mają być tu i teraz, natychmiast.”

Czy poprawianie błędów językowych jest potrzebne?

Wróćmy do spotkania ze znajomymi. Padło na nim jeszcze jedno pytanie i jedna wątpliwość – czemu lektor nie poprawia moich błędów językowych? Znajoma mówi, że chciałaby być poprawiana, ponieważ wtedy czuje się zmotywowana. Czy to dobra droga? Co jest lepsze – pozwolić uczniowi mówić i dopóki jest zrozumiany nie przerywać, czy jednak zatrzymać wypowiedź i poprawić błąd? Jeśli jest to nauka w grupie, czy inni nie będą się irytować, że tyle czasu się „marnuje”? Czy poprawiana osoba nie zamknie się w sobie? Są to prawdziwe dylematy. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że lepiej dać człowiekowi się wypowiedzieć i dopóki jest zrozumiały, dać mu mówić. Takie podejście ma zdecydowanie więcej zalet niż wad. W końcu angielskim posługują się ludzie na całym świecie. Mamy kontakt z wieloma osobami, które posługują się nim tylko komunikatywnie, a zawierają wiele kontaktów zawodowych i znajomości. Mój znajomy mówi, że ma czasem spotkanie z kilkoma dyrektorami firm zagranicznych i żaden z nich nie mówi poprawnym angielskim. Dopóki się dogadujemy i rozumiemy nie ma problemu. Tak jest i tak będzie. To właśnie jest w tym języku pięknie – aby się porozumieć wystarczy jego podstawowa znajomość.

Jak w takim razie nauczyć się poprawnej wymowy i gramatyki, kiedy nikt nie poprawi naszych błędów?

Powstaje obawa, że skoro mnie nikt nie poprawia to nigdy nie nauczę. Otóż, nauczysz się. Na zajęciach przerabiacie z lektorem materiał z książki, słuchacie w jaki sposób on poprawnie się wypowiada, słyszycie innych uczestników kursu. Moje doświadczenie mówi, że przychodzi taki moment, w którym zaczynasz słyszeć własne błędy. Jak je słyszysz, to zaczynasz je poprawiać. A słyszysz je nie dlatego, że ktoś Cię poprawił, ale dlatego, że usłyszałeś to u innych albo zapamiętałeś przykład omawiany w książce. Co gdy lektor mimo wszystko poprawia błędy? Ja, jako lektor, robiłem to niezwykle rzadko. Poprawianie działa deprymująco, dlatego gdy wypowiedź była zrozumiała, starałem się tego unikać. Istnieje ryzyko, że uczeń zamknie się w sobie i przestanie mówić i wcale nie musi być to przez niego uświadomione. Nawet nieświadomy lęk często paraliżuje. Co więcej podziwiamy osoby, które mimo błędów nie boją się wypowiadać. Często potrafią wypowiedzieć się na każdy temat, ponieważ przełamali barierę językową. Szkoły językowe często się tym chwalą – my też możemy pochwalić się naszymi kursantami, którzy z cichych myszek stali się pewnymi swoich umiejętności rozmówcami.

„Dopóki się dogadujemy i rozumiemy nie ma problemu. Tak jest i tak będzie. To właśnie jest w tym języku pięknie – aby się porozumieć wystarczy jego podstawowa znajomość.”

Wróćmy do tematu dziecka, które nie lubi nauki angielskiego, a podczas zajęć odpowiada po polsku. Co w tej sytuacji ma zrobić lektor? Nakazać mu milczeć lub mówić tylko po angielsku? To dziecko dość, że w ogóle nie chce uczyć się angielskiego, a co dopiero mówić w tym języku. Rodzicu, czy zastanawiałeś się jednak, że skoro dziecko prawidłowo reaguje i odpowiada na pytania zadane przez lektora po angielsku to jednak czegoś się nauczyło? Przede wszystkim nauczyło się rozumienia w języku angielskim, a to ważna umiejętność! Skoro rozumie to kiedyś też powie..tylko cierpliwości! Poza tym lektor wie i wyczuwa, że dziecko jest niechętne. Gdy zacznie nadmiernie go przyciskać, wywierać presje może spowodować, że dziecko całkowicie się wycofa, zniechęci jeszcze bardziej, a w konsekwencji odejdzie. Czy nie lepiej dać mu pole do nauki w swoim tempie? W końcu, i ja to Państwu gwarantuję, zaskoczy i powie swoje pierwsze, a potem kolejne zdanie. Wydaje mi się, że problem często jest po naszej stronie. Poszukiwanie nowych lektorów i innych metod nauczania jest w porządku, gdy nauczyciel lub usługa są niewłaściwe. Kiedy w grupie są dzieci bardziej śmiałe, mówiące pełnymi zdaniami i takie, które uparcie odpowiadają po polsku to może powinniśmy się zastanowić, czy przypadkiem na nasze dziecko przyjdzie czas, lecz po prostu chwilę później? Cierpliwość to w tym przypadku słowo klucz.

Zadania domowe

Temat zadań domowych budzi emocje. Czy lektor w ogóle powinien zadawać zadanie domowe? Jeśli tak, to czy powinien egzekwować ich wykonanie? Według naszej metody Mała Lingua zadania domowe są dla dzieci obowiązkowe. Rodzic jednego z naszych uczniów miał pretensje, że zadajemy jego maluchom zadania domowe. Tłumaczył, że są sportowcami, codziennie trenują i nie mają czasu na takie aktywności. Polityka firmy oraz metoda nauczania nie pozwoliły nam na rezygnację z zadań domowych. Rodzic po roku zrezygnował z naszych usług, a jednym z powodów były właśnie nieszczęsne zadania domowe. W pracy z dorosłymi też jest to problem. Są tacy, którzy potrzebują zadań domowych, bo właśnie to ich motywuje. Potem okazuje się, że obowiązki domowe i zawodowe nie pozwalają na zrobienie zadania. Na zajęciach lektor słyszy „sorry, sorry” i sprawa zostaje zamieciona pod dywan. Kogo jednak powinniśmy przepraszać? Lektora czy siebie? Na kolejnych zajęciach sytuacja się powtarza, nie potrafimy się zmobilizować. Gdzie jest nasza motywacja? Może to lektor niewystarczająco nas zmotywował? Często winy szukamy gdzieś indziej niż u siebie – winny jest lektor, szkoła, metoda nauczania, forma i tryb zajęć. Nie zawsze każdy z tych elementów działa idealnie, ale czasem warto zweryfikować, czy problem nie leży przypadkiem w nas samych.

Zapamiętaj

Choć nie czuje się w roli kogoś, kto może Ci coś sugerować lub zalecać, to mam nadzieję, że moje słowa przekonały Cię, że w nauce języka angielskiego warto mieć cierpliwość. Opłaca się też mieć dystans do siebie i zrozumieć, że to co nam się wydaje lepsze w nauce języka niekoniecznie musi być najbardziej efektywne. Skoro dalej szukamy, dalej się uczymy, to znaczy, że się nie nauczyliśmy. Może zatem warto zaufać tym, którzy zawodowo uczą. My, nauczyciele, pedagodzy nie po to kształcimy się, pracujemy z Wami, podejmujemy refleksję nad procesem dydaktycznym, żebyście mieli powody, aby nam nie ufać. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że przez 20 lat mojej pracy jako nauczyciel angielskiego  nie miałem ucznia, którego nie nauczyłem tego, na co się umówiliśmy. Oczywiście niektórzy przedwcześnie rezygnowali, ale mam wrażenie, że zabrakło im cierpliwości, zaufania lub obu tych jakże ważnych składników procesu dydaktycznego.