Płacę to wymagam, czyli…angielski dla dzieci w czasach pandemii
Zajęcia dodatkowe realizowane w szkołach prywatnych są przecież odpłatne. Nie rzadko kwoty jakie na to przeznaczamy są wysokie, a skoro płacimy to oczekujemy jakości. Coś, co jest tanie nie ma szans być wysokiej jakości. Jest takie powiedzenie w języku angielskim: „You pay peanuts, you get monkeys” (Płacisz orzeszkami – dostajesz małpy). Innymi słowy: jeśli kwota, którą płacimy za usługę jest niska, to nie oczekujmy super jakości. Oczywiście całe zagadnienie to “co to znaczy kwota niska lub wysoka”. Rynek wymusza niejako te kwoty. Są też firmy, które jasno i wyraźnie mówią: nie stać Cię na nas – trudno, u nas jest drogo, bo za tą ceną stoi jakość. Większość firm rzecz jasna próbuje to balansować. Nie ma co się jednak oszukiwać, że jakość szkolenia będzie zależeć od ceny.
Całkiem niedawno po sieci krążył dialog „inwestora” i „wykonawcy”. Inwestor chciał zakupić produkt od wykonawcy, niemniej jednak cena go mocno zaskoczyła i postanowił skorzystać z innej oferty. Wykonawca ten zaproponował inwestorowi wykonanie produktu samemu „pod okiem” wykonawcy jako fachowca. Po analizie kosztów (nie tylko materiału, ale też czasu), jakie inwestor miał ponieść na wyprodukowanie pożądanej rzeczy, doszedł do wniosku, że to się nie opłaca i lepiej zamówić. Cała ta anegdota oddaje dokładnie to z czym często się spotykamy.
Całkiem niedawno ktoś pytał o zajęcia indywidualne z matematyki dla swojego dziecka. Tak się składa, że oprócz języków metodą Mała Lingua uczymy także matematyki metodą Matplaneta. Ktoś tę metodę wymyślił, ktoś to opracował, ktoś zatrudnił nauczyciela, przeszkolił go, zakupił licencje oraz wszystkie wymagane materiały dydaktyczne. Następnie wynajął pomieszczenie na zajęcia, wyposażył je, opłacił prąd, zakupił i obsługiwał platformę do zajęć zdalnych, zapewnił obsługę administracyjną. Zobaczcie, ile trzeba rzeczy zorganizować, aby zapewnić zajęcia. To wszystko kosztuje, a jak poskłada się razem to kosztuje nie małe pieniądze. Zatem nie dziwmy się, że jeśli kurs jest licencjonowany, w fajnej lokalizacji, realizowany przez profesjonalistów to będzie to kosztować.
Można oczywiście wybrać tańszą opcję np. zajęcia ze studentem III-go roku. Coś za coś. Taki student może oprócz dobrej wiedzy nie ma wykształcenia pedagogicznego, nie ma też tego całego bagażu i „garażu” pomocy, które czynią te zajęcia atrakcyjne, efektywne, profesjonalne i zdecydowanie przemyślane.
Od czasu do czasu klienci, którzy wewnętrznie nie zgadzają się z kwotą jaką trzeba zapłacić za takie kursy, próbuje negocjować i niejako „modyfikować” naszą ofertę. Np. ktoś zamawia kurs indywidualny, ale nie chce zakupić pakietu podręczników, dzięki którym nasze zajęcia idą zgodnie z programem. Zaczyna się kombinowanie z kserówkami, z prośbą o pokazanie co moje dziecko na zajęciach robi, abym mógł podjąć decyzję czy to w ogóle warte itd. Rozumiemy, że finanse to czynnik bardzo ważny, niemniej kupując produkt albo kupuję go w całości albo nie. Nie da się kupić samochodu bez kierownicy i dźwigni zmiany biegów – taki samochód po prostu nie pojedzie. Tak samo jest z kursami językowymi. Szanująca się szkoła językowa ma opracowane programy nauczania oraz dobrane do tego komponenty. Bez nich nie możemy oczekiwać efektów jakie szkoła obiecuje. Tymczasem w przypadku takich „modyfikacji” często zdarza się niezadowolenie i rzecz jasna „rezygnacja”.
Autor:
Andrzej Kowalski
Właściciel w Szkole Języków Obcych
Lektor, nauczyciel i wychowawca z 20-letnim doświadczeniem.